Wolny rynek – za i przeciw

Jacek Krzemiński

|

GN 10/2020

publikacja 05.03.2020 00:00

O polskiej gospodarce mówi się, że jest wolnorynkowa. Ale co to oznacza? Łatwiej to zrozumieć komuś, kto pamięta czasy PRL, gdy państwo głęboko ingerowało w procesy gospodarcze, ustalając nawet wysokość cen.

Na wolnym rynku ceny ustala się, biorąc pod uwagę to, ile dane towary czy usługi powinny kosztować, by znalazło się wystarczająco  dużo chętnych do ich kupna. Na wolnym rynku ceny ustala się, biorąc pod uwagę to, ile dane towary czy usługi powinny kosztować, by znalazło się wystarczająco dużo chętnych do ich kupna.
Henryk Przondziono /foto gość

W grupie krajów socjalistycznych, do której do 1989 r. należała także Polska, gospodarka była zorganizowana zupełnie inaczej niż w państwach kapitalistycznych, czyli wolnorynkowych. W Polsce przed 1989 rokiem, podobnie jak w innych krajach socjalistycznych, wyglądało to tak, że państwo całkowicie kontrolowało gospodarkę, opracowywało i realizowało wieloletnie plany jej rozwoju. Do państwa należała też zdecydowana większość przedsiębiorstw. I to ono wytyczało kierunek ich działania, angażowało je do realizacji swych planów gospodarczych. Jako właściciel miało do tego prawo. Problem w tym, że socjalistyczne państwo posuwało się w tej ingerencji jeszcze dalej, np. decydując o cenach towarów i usług. Decydowało też o tym, kto może te towary i usługi sprzedawać, kto może prowadzić działalność gospodarczą, celowo ograniczając rozwój prywatnych przedsiębiorstw. W socjalizmie kluczowe przedsiębiorstwa miały należeć do państwa.

Jak się rodził wolny rynek

Gospodarka wolnorynkowa, którą Polska przyjęła po 1989 r., jest przeciwieństwem gospodarki socjalistycznej. Różnice między tymi typami gospodarek widać najlepiej, gdy porówna się ich sposób ustalania cen. Na wolnym rynku, zgodnie z jego nazwą, państwo cen nie ustala. Robią to same przedsiębiorstwa, dostosowując się do warunków rynkowych oraz do poziomu konkurencji. Na wolnym rynku ceny ustala się na podstawie tzw. ceny równowagi (która zostaje określona w wyniku popytu i podaży na dany produkt), czyli biorąc pod uwagę to, ile dane towary czy usługi powinny kosztować, by znalazło się wystarczająco dużo chętnych do ich kupna. W gospodarce socjalistycznej, zwanej gospodarką niedoboru, nie trzeba było się z tym liczyć, bo niezależnie od poziomu cen i tak brakowało towarów.

Pojęcie gospodarki wolnorynkowej pojawiło się wraz z powstaniem doktryny liberalizmu gospodarczego, której początki sięgają przełomu XVII i XVIII w. Zrodziła się ona – podobnie jak związana z nią szkoła ekonomiczna zwana fizjokratyzmem – jako reakcja na popularną w tamtym okresie teorię, określaną mianem merkantylizmu. Jednym z jego głównych założeń było to, że kraje europejskie konkurują ze sobą gospodarczo i tę konkurencję wygrywają te pośród nich, które są bogatsze, a więc i silniejsze. Merkantyliści głosili bowiem, że od bogactwa danego państwa zależy również jego siła polityczna. By kraj się bogacił, ich zdaniem powinien być jak najmniej zależny od importu oraz więcej eksportować niż importować, czyli dorabiać się dzięki nadwyżce w handlu z innymi państwami. To dlatego przedstawiciele tego nurtu odradzali eksportowanie surowców, bo w ich opinii korzystniejsze gospodarczo dla kraju było ich przetwarzanie przez przemysł i sprzedawanie za granicę gotowych produktów. Z tych powodów merkantylizm był siłą napędową kolonializmu, bo kolonie zapewniały dostęp do różnych surowców i pozwalały nie tylko uniezależniać się od ich importu, ale również czerpać korzyści z ich przetwarzania. Niestety, takie podejście mogło prowadzić do narodowego egoizmu, tj. do ekonomicznego nacjonalizmu. Przykładem tego była Anglia, która poprzez tzw. Akty Nawigacyjne (przyjęte w XVII w.) ograniczyła dostęp do swego rynku kupcom z innych krajów, a swoim koloniom możliwość handlu z innymi krajami.

W opozycji do merkantylistów fizjokraci byli rzecznikami wolności gospodarczej, wolnego handlu. Uważali, że dzięki nieskrępowanej konkurencji możemy cieszyć się niższymi cenami. Stworzyli na ten użytek słynne hasło: Laissez faire et laissez passer, le monde va de lui même (Pozwólcie czynić, pozwólcie przechodzić, świat porusza się sam). Z tego motta wzięło się słowo „leseferyzm”, będące synonimem liberalizmu gospodarczego, który zakładał przede wszystkim, że państwo nie powinno ingerować w gospodarkę, a przedsiębiorstwa powinny mieć zupełną swobodę w prowadzeniu swej działalności.

Niewidzialna ręka rynku

Jednym z głównych twórców i teoretyków tego nurtu ekonomicznego był Adam Smith, znany przede wszystkim z dzieła pt. „Badania nad naturą i przyczynami bogactwa narodów,” wydanego po raz pierwszy w 1776 r. Książka ta uchodzi za „pierwszy uporządkowany zbiór argumentów na rzecz wolnego rynku”, a przedstawione w niej myśli stały się fundamentem doktryny liberalizmu gospodarczego. Jedną z nich była koncepcja „niewidzialnej ręki rynku”, która wzbudziła i wzbudza do dziś wiele kontrowersji. Zakłada ona, że uczestnicy rynku – czyli producenci i konsumenci – kierują się przede wszystkim chęcią zaspokojenia swych potrzeb i „dbałością o własny interes”. Ale twardy realista, jakim był Adam Smith, nie widział w tym powodu do pesymizmu. Jego zdaniem tak motywowani ludzie mimochodem przyczyniają się do dobra społecznego – przez działanie owej mitycznej „niewidzialnej ręki rynku”.

„Każdy myśli tylko o swym własnym zarobku, a jednak w tym, jak i w wielu innych przypadkach jakaś niewidzialna ręka kieruje nim tak, aby zdążał do celu, którego wcale nie zamierzał osiągnąć. Społeczeństwo zaś, które wcale w tym nie bierze udziału, nie zawsze na tym źle wychodzi. Mając na celu swój własny interes, człowiek często popiera interesy społeczeństwa skuteczniej niż wtedy, gdy zamierza służyć im rzeczywiście. Nigdy nie zdarzyło mi się widzieć, aby wiele dobrego zdziałali ludzie, którzy udawali, iż handlują dla dobra społecznego” – pisał Smith w „Badaniach nad naturą i przyczynami bogactwa narodów”.

Upraszczając tę myśl, angielski uczony uważał, że „dobrymi chęciami wybrukowane jest piekło”, i lepiej, by zarówno przedsiębiorca, jak i konsument myśleli tylko o własnej korzyści. Bo np. konsument będzie motywował w ten sposób przedsiębiorcę do tego, by jego własne przedsiębiorstwo oferowało jak najlepsze towary i usługi po atrakcyjnej cenie. Z drugiej strony przedsiębiorca, kierowany chęcią zysku, przychyli się do takich oczekiwań swoich klientów, dzięki czemu jego przedsiębiorstwo będzie coraz lepsze i będzie się rozwijać, tworząc nowe miejsca pracy. Reasumując, zdaniem zwolenników liberalizmu gospodarczego ingerencja państwa nie jest potrzebna, a wręcz przeszkadza w tym, by gospodarka szybko się rozwijała. Do tego, w ich opinii, wystarczy wolny rynek i zapewnienie na nim wysokiej konkurencji.

Kryzys odsłania słabości

Ekonomiczny liberalizm święcił triumfy przez wiele lat od swego powstania. Aż do czasu Wielkiego Kryzysu w latach 30. XX w., po którym dominującą doktryną ekonomiczną w polityce gospodarczej krajów zachodnich stała się na kilka dekad teoria Johna Maynarda Keynesa, czyli keynesizm. Jednak w latach 70. i 80. ubiegłego wieku, z powodu wysokiej inflacji, wiele krajów, w tym USA i Wielka Brytania, wróciło do liberalizmu gospodarczego. Po kryzysie finansowym z 2008 r. liberalna polityka gospodarcza znów została poddana krytyce. Skąd te jej wzloty i upadki?

Wielki Kryzys z lat 30. i kolejny pokazały, że wolny rynek nie ma tak dużej samoregulującej go siły, by uchronić gospodarkę przed recesją, zapewnić jej nieprzerwany rozwój. I że jednak, szczególnie w sytuacji kryzysu gospodarczego, potrzebna jest aktywna polityka gospodarcza państwa, tzw. państwowy interwencjonizm, wcześniej tak krytykowany przez gospodarczych liberałów. Wydarzenia związane z kryzysem finansowym z 2008 r. dowiodły też, że gospodarka, a zwłaszcza jej strategiczne i wrażliwe sektory, jak sektor finansowy, wymagają nadzoru ze strony państwa. Brak właściwego nadzoru powoduje, że skutki kryzysów są bardziej odczuwalne w społeczeństwie.

Poza tym istnieją branże i technologie, którym bez obecności państwa jako regulatora rynku grozi to, że zdominuje je jedno lub kilka przedsiębiorstw. Jest też tak, że samo państwo może swymi regulacjami – chcąc np. pomóc należącym do niego firmom – doprowadzić do monopolizacji danej branży. Część największych przedsiębiorstw wręcz dąży do zmonopolizowania rynku. Dziś zarzuca się to np. jednemu z największych międzynarodowych koncernów, dla którego wyszukiwarka internetowa w bardzo wielu krajach nie ma niemal żadnej konkurencji. Taki rynkowy monopol czy oligopol (zdominowanie danej branży przez kilka przedsiębiorstw) oznacza, że przedsiębiorstwa są dużo silniejszą stroną niż ich klienci i mogą im narzucać swoje warunki, w tym ceny. Do zawyżania cen w takich okolicznościach dochodziło i dochodzi m.in. w obszarach tzw. monopoli naturalnych, czyli przedsiębiorstw, które ze swej natury nie mają konkurencji. Tak jest np. w przypadku przedsiębiorstw wodociągowo-kanalizacyjnych, bo konkurencja dla nich oznaczałaby, że inne przedsiębiorstwo musiałoby zbudować równoległą sieć wodociągową i kanalizacyjną, co po prostu byłoby nieopłacalne. W przypadku monopoli naturalnych potrzebny jest publiczny regulator, by przedsiębiorstwa nie zawyżały sztucznie swych cen.

Innym przykładem jest ochrona środowiska, bo gdyby państwo nie zaczęło narzucać przedsiębiorstwom, wbrew zasadzie swobody działalności gospodarczej, ekologicznych ograniczeń i kar za niszczenie środowiska, to dziś być może stan środowiska byłby dużo gorszy. Wiele przedsiębiorstw nie zdecydowałoby się bez tego na ograniczanie swego negatywnego wpływu na środowisko, ponieważ wymaga to od nich kosztownych inwestycji, obniża zyski, nie przysparzając w zamian przedsiębiorcom żadnych bezpośrednich korzyści.

Gospodarka wolnorynkowa to ta, w której panuje konkurencja doskonała, jednak jest to model teoretyczny. W rzeczywistości konkurencja doskonała nie występuje, rynki mogą jedynie dążyć do spełnienia warunków doskonałej konkurencji. Dlatego w praktyce gospodarka nie może być w pełni wolnorynkowa. Co jednak nie oznacza, że państwo powinno mocno w nią ingerować. Najlepszy jest złoty środek pomiędzy jednym a drugim.•

Wygraj nagrody!

• Przeczytaj uważnie tekst z cyklu „Ekonomia po prostu”, rozwiąż krzyżówkę, znajdującą się na ostatniej stronie dodatku telewizyjnego, i odczytaj hasło utworzone z ponumerowanych liter. Nagrody czekają! • Atrakcyjne nagrody czekają również na uczestników zabawy dostępnej na internetowej stronie cyklu „Ekonomia po prostu”. Wystarczy wejść na www.ekonomia.gosc.pl i rozwiązać quiz lub wypełnić ankietę dotyczącą treści artykułu z cyklu „Ekonomia po prostu”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.